podaChcąc chronić nasze dzieci przed ciemną stroną internetu, przegapiliśmy jedną ważną kwestię. To my – rodzice – w dużej mierze jesteśmy ciemną stroną internetu. Zacznijmy chronić dzieci przed podawaniem intymnych danych w sieci.
Tym razem nie mam na myśli tzw. hejtu, złotych porad (o które nikt nie prosił), podawania danych prywatnych (adres, pesel itd.) czy uzależnienia od ekranów. O tym ostatnim napisałam i opowiedziałam sporo na blogu Nie Tylko dla Mam.
- Jak oderwać dziecko do komórki? >>
- Jak oderwać dziecko od ekranów, smartfonów i nowoczesnych technologii? >>
Teraz chcę się skupić na podawaniu przez rodziców DANYCH INTYMNYCH. Poszliśmy o krok dalej niż tylko dane wrażliwe. Dzielimy się intymnością naszych domów, rodzin i dzieci. Ostrzegamy je więc przed internetem, który sami tworzymy.
Rodzice w sieci
To my – rodzice – wrzucamy zdjęcia małych dzieci w każdej niemal sytuacji. Opisujemy intymne szczegóły z ich życia, pokazujemy filmiki, żeby świat zobaczył, jacy jesteśmy:
- zaangażowani (tyle fotek rodziny, to chyba coś znaczy),
- szczęśliwi (uśmiechy znad drinków, a obok bawiące się dzieci, bo jestem wyluzowanym rodzicem),
- wyluzowani (opowiem o wszystkim bez skrępowania),
- jaka jest prawda o rodzicielstwie (choć filmik na Instagramie z gorączkującym dzieckiem, nijak nie pomaga mu wyzdrowieć).
Tych powodów jest znacznie więcej. Pewnie każdy ma swoje. Od razu powiem, że nie chodzi mi o wykasowanie wszystkich postów i milczenie, „bo tak bezpieczniej”. Nie chodzi o to, żeby nie dzielić się radością czy każdą inną emocją. Chodzi mi uważność.
Wiem, że lubimy przeginać w jedną lub w drugą stronę i za chwilę usłyszę: Ale to już nic nie można pokazać/powiedzieć? Nie przesadzaj, Anka!
Można, jasne, że można. Internet, jak wszystko w życiu, jest szary (albo wielokolorowy). W każdym razie nie jest tylko biały lub tylko czarny. Nie trzeba stawiać sprawy na ostrzu noża.
Internetowe wiadomości
Jednak, czytając posty tylko w mojej własnej grupie książkowej (podkreślam słowo książkowej, czyli temat jest ściśle dookreślony), mogę wymienić z imienia i nazwiska, oznaczyć po miejscowości czy poznać na zdjęciu: czyja córka ma problemy z trzymaniem moczu, czyj syn cierpi z powodu złamanego serca (i jaka wredna ta jego koleżanka). Czyje dziecko zjada smarki, u kogo w domu używa się do określania części intymnych słowa „cipka”, a u kogo „muszelka”, że dziecko pani Hani zwymiotowało w kościele. Wszystko to wiem, bo spędziłam godzinę, czytając posty w grupie książkowej.
I teoretycznie, nie ma niczego złego w tych informacjach. Są prawdziwe, są codziennością rodziców, są podzieleniem się doświadczeniem, są szczerym rozmawianiem na różne tematy inspirowane książkami. Gdyby tylko zostały wypowiedziane w gronie znajomych, pewnie nikogo by szczególnie nie zaciekawiły. Stają się niebezpieczne (czasem krzywdzące) w momencie, gdy trafiają do internetu. Warto podkreślić, że nie trafiają tam przypadkiem, przyniesione przez niesforny wietrzyk. Rodzice publikują je w sieci.
Nowoczesne technologie… i my
Wiem, że my się dopiero uczymy tych wszystkich nowoczesnych technologii i obracania się w mediach społecznościowych. Ale to nas nie zwalania z myślenia. I jeśli się uczymy, to może róbmy to na sobie, nie dzieciach.
- Pokaż, jak TY wyglądasz z gorączką, zamiast filmować dziecko, prosząc internetowe ciocie o pozdrowionka dla choruszka.
- Opowiedz, jak nazywasz własne części intymne, zamiast informować świat, jak je nazywasz u swojego dziecka.
- Zrób SOBIE zdjęcie w kąpieli i podziel się emocjami ze światem.
- Masz brudną koszulkę. Śmiało, zrób relację z tego, jak się przebierasz w czystą.
- Eksperymentuj na sobie!
Ale, co to szkodzi?
Jeśli podajemy intymne dane rodziny w internecie, jest więcej niż pewne, że kogoś mogą zainteresować. Nie mówię już nawet o internetowych zboczeńcach, których nie znamy i pewnie nigdy nie poznamy z imienia i nazwiska. Choć oni z pewnością mają z takich spraw używanie. Dostają je od nas (rodziców!) w prezencie.
Jednak nawet pomijając słynnego internetowego pedofila (to nie jest mit, zgłosiłam wczoraj kolejny profil). Nasze dzieci mają znajomych, a ich znajomi mają starsze rodzeństwo, swoich znajomych itd. Nie trzeba wiele, żeby ucieszyć znajomych-znajomych, że u was w domu słowo cipka, muszelka, czy fistaszek, są w użyciu. Zrobią z tego bekę w sieci lub w szkole.
Może ci znajomi znajomych nie zrobią z tą informacją nic, a może coś. Z pewnością jest to rarytasik dla dzieci, które nie przepadają za twoimi dziećmi. (Jeśli nie dzisiaj, to w przyszłości, a w necie nic nie ginie). Dostają te informacje w prezencie od rodziców. Nie od złego internetu, nie od zboczeńca, ale bezpośrednio od nas.
Rozmawiać czy nie?
Rozumiem, że to podawanie danych intymnych, jest najczęściej osadzone w jakimś kontekście. Czasem jest prośbą o pomoc w trudnej sytuacji, jednak wciąż informowanie o tym internetu, przynosi więcej szkody niż pożytku.
Wiem, że czasem chcemy poruszyć ważny społecznie temat, ale naprawdę, można to robić ogólnie, bez podawania danych intymnych w sieci.
Nic mi do tego, co kto robi na swoich fanpejdżach czy prywatnych profilach, nie mam na to wpływu. Ale w grupie, którą prowadzę, będę pilnować porządku tak, jak kiedyś (mam nadzieję) będzie to robić internetowa policja.
Fajnie by było, gdyby nam ktoś powiedział, co wolno, co wypada. Nie ma jednak w większości przypadków regulacji prawnych dotyczących intymnych danych przekazywanych z własnej woli do internetu. Kiedyś pewnie takie regulacje będą, nasze dzieci będą się pukały w głowę, jak można było coś takiego napisać/pokazać. Dzisiaj jeszcze działamy na czuja. Co nie znaczy, że można wszystko.
Podcast Nie Tylko dla Mam
Internet nie musi tego wiedzieć
Mam nieodparte poczucie, że część dorosłych uważa, że jak coś nie zostanie pokazane/powiedziane w internecie (na IG, fejsie czy gdziekolwiek), to ma mniejszą wartość.
- Tak, rozmawiam z dzieckiem otwarcie o seksie, ale jak nie poinformuję na forum, to ktoś może pomyśleć, że tego nie robię.
- Tak, byłam na fajnych wakacjach, ale nie pokazałam żadnej relacji. Kto mi uwierzy?
- Dziecko samo robi kanapkę – fotka z dzieckiem.
- Mam nowe buty – fotka z dzieckiem.
- Nie mam nowych butów, bo lubię stare – fotka z dzieckiem.
- Jedziemy na urodziny prababci – relacja na IG.
Ktoś może zapytać, co jest złego, w pokazaniu fotki butów czy książek? No nic, jeśli się to robi raz na jakiś czas. Problem zaczyna się wtedy, gdy czujesz, że jak nie pokażesz, to coś stracisz.
Miewasz tak?
Sama się tego uczę każdego dnia i z przerażeniem patrzę, na ilość popełnionych przeze mnie głupot. A naprawdę staram się pilnować, choć testuję (na sobie) różne opcje.
Podczas któregoś urlopu, postanowiłam zrobić relację na IG z fajnego miejsca. Poczułam, że świat musi się o nim dowiedzieć (choć wiedział o nim od dawna, nie było to dziewicze odkrycie). Chciałam sprawdzić, jak się żyje, dokumentując rodzinny czas.
Nagrywałam krótkie filmiki, opisywałam, komentowałam, podczas gdy moja rodzina po prostu bawiła się, zwiedzała, rozmawiała. Pod koniec dnia byłam wściekła, że straciłam fajny czas. Zamiast go spędzić z rodziną, spędziłam go z telefonem i internetem.
Skasowałam relacje, naplułam sobie w brodę i już więcej nie popełnię tego błędu. Do dzisiaj jestem wściekła, ale sama sobie dałam nauczkę. Już wiem, że to po prostu dzień w pracy i nie dam sobie wmówić, że taka relacja z wycieczki zabiera tylko kilka minut. Nie jest to prawda.
Trzeba rozmawiać!
Rozumiem też argument, że dzisiaj rozmawia się o wszystkim, kiedyś tego nie było, było więcej tematów tabu. Jasne, że tak. Sama do tego rozmawiania z dziećmi na każdy temat, namawiam od lat.
Jednak NIE namawiam do dzielenia się każdą taką rozmową w sieci. Namawiam do rozmawiania na każdy temat z dzieckiem, rodziną, nie z internetem. Jak porozmawiamy w domu, wśród bliskich, bez relacji w sieci… też się liczy. Nawet bardziej!
W przypadku budowania relacji w rodzinie i poczucia bezpieczeństwa dzieci, to co NIE zostanie pokazane/powiedziane głośno w internecie, ma o wiele większą wartość niż to, o czym trąbimy, oznaczając przy tym firmy, instytucje czy telewizje śniadaniowe. Serio, śniadaniówkowy fejm, nie jest wart handlowania intymnymi danymi rodziny. Bez lakjów pod zdjęciem dziecka na nocniku, też da się odpieluchować.
Nie myl pracy z rzeczywistością
I żeby była jasność, nie mówię teraz o blogerach czy innych twórcach zarabiających w sieci właśnie przez pokazywanie serialu z życia rodziny. To ich praca zarobkowa, taką wybrali, więc poniekąd muszą ten serial kręcić, inaczej nie zarobią. To ich wybór i chyba temat na inną dyskusję.
Paradoksalnie, osoby zajmujące się pokazywaniem rodziny zawodowo, mają to (często, bo nie zawsze) dokładnie przemyślane i pokazują „fragmenty scenariusza”, a nie rodzinę „jak leci”. Choć tu mam wrażenie jest coraz gorzej z dbaniem o prywatność dzieci.
Sprawa jest prosta
jednym słowem, jeśli ktoś ma ochotę szukać „tego złego” w internecie, wystarczy przejrzeć własny profil w mediach społecznościowych lub napisane w grupach posty. W internecie nic nie ginie i nikt tak naprawdę nie jest anonimowy.
Dziękuję za każdy komentarz i udostępnienie.
Bardzo, ale to bardzo fajny artykuł. Najchętniej wysłałbym go co drugiej mojej koleżance. Nawet w ten weekend rozmawiałam z moim bratem (25 letni kawaler ????), że on i ja wyrzucilismy z fb znajomych, którzy dodają wiecznie zdjęcia swoich dzieci, bo tego nie da się już oglądać…. Ile mozna Zdjęcia na nocniku, zdjęcia w trakcie jedzenia gdy dziecko dopiero się uczy i wygląda jakby się bawiło w odchodach,bo tak te papki wyglądają ????Sama mam dwójkę dzieci, i jedno zdjęcie z nimi na fb., które dodałam tydzień temu. Ani ja ani mąż nie mamy potrzeby relacjonowania naszego życia na fb. Ale chyba moje najblizsze towarzystwo tak ma, moja mama i moja dobra koleżanka ze studiów mówią, że nie istnieją, bo nie mają fb ???? Mój drugi brat też nie posiada konta, a moja siostra dodaje na fb swoje prace, bo maluje. Moje dwie przyjaciółki maja po jednym zdjęciu i nie realacjonuja „byle pierdniecia” i jakoś nam z tym wszystkim dobrze ???? A najbardziej denerwuje mnie to, że mam kilka koleżanek, które żyją w toksycznych związkach, ale na fb są takimi super parami…. Brrrr i to mnie irytuje jeszcze bardziej ????
I znowu warto zauważyć, że to nie do końca dzieci mają problem z uzależnieniem od internetu, tylko dorośli, prawda? Też często usuwam osoby, które pokazują każdy szczegół z życia albo wiem, że pokazują sztucznie wykreowane życie w sieci. Nie jest to ciekawe tylko męczące. Szkoda czasu.
Bardzo chętnie poczytałabym co sądzi Pani o blogerach, ktorzy nagrywają filmy z własnymi dziećmi. Bo… chyba zaczynam wpadać w jakąś paranoję oglądając cudowne życie tych idealnie wykreowanych ludzi.
Nie pokazuję swojego dziecka w sieci więc mniej więcej wiadomo, co o tym myślę. Ale daleka jestem od oceniania czaro-białego, bo blogger/vloger to zawód. Jeśli ktoś sobie taki wybrał i postanowił pokazywać dzieci, nic mi do tego. Każdy podejmuje własne decyzje. Są też filmy i filmy. Jak ktoś nagrywa chore dziecko to mi żal tego dziecka. Jak ktoś relacjonuje każdy dzień wakacji to wiem, że jest w pracy. Taka praca. Mam nadzieję, że szybko dorobimy się twardych uregulowań związanych z pokazywaniem dzieci w sieci. Na razie to jest wolna amerykanka.
Ciekawy i wartościowy artykuł, tylko razi mnie ilość literówek, zwłaszcza na początku tekstu…
Sama staram się uważać na to, co piszę i publikuję w sieci.
Dzięki, poprawię.
Świetnie, że jest ktoś kto porusza ten temat! Co prawda wśród moich najbliższych nie publikuje się takiego spamu, o którym mówi tekst, ale portale są tego pełne. Przerażające jest to jakie info można zgarnąć o rodzinie/ dzieciach choćby z grup. I najbardziej mi przykro jak sobie pomyślę o podmiotowości dzieci i braku jej poszanowania- dzieci prawdopodobnie kiedyś zobaczą te fotki czy relacje… jestem z pokolenia, które swoje foty na nocniku czy na golasa oglądało na fotografiach w rodzinnym albumie a i tak bardzo to żenowało dzieci nawet jak już dorosły choć fotkę widziało kilka osób a nie pół internetu 🙂
Zgadzam się, że warto się trzy raz zastanowić, zanim coś się opublikuje.