Reklama

Dużo mówię o podążaniu za potrzebami dziecka. Mówię o tym tak dużo i tak często, że przestałam się zastanawiać nad podstawowymi sprawami. Obserwując różne dyskusje rodziców choćby na moim Fan Page, doszłam do wniosku, że o tych podstawach też będę częściej mówić.

Nie wiem dlaczego, ale podążanie za potrzebami dziecka bywa brane za godzenie się na wszystko czego dziecko zażąda (tu i teraz) i nagminni mylone jest z niesławnym „bezstresowym wychowaniem”. A przecież wcale nie na tym polega podążanie za potrzebami. To raczej świadome rodzicielstwo, wsłuchiwanie się w rozwój dziecka i to jak komunikuje o potrzebach.

Żeby naprawdę podążać za potrzebami malucha trzeba sobie z nich zdawać sprawę. Bez tego ani rusz. Bez tego nie jest to podążanie, a jakaś kiepska loteria. To wymaga pewnego wysiłku, bo przecież dziecko nie radzi się z instrukcją obsługi i wiele osób zaskoczonych jest np. skokami rozwojowymi i zachowaniami, których do tej pory nie było. Zatem aby podążać należy najpierw wiedzieć za czym i czy to ma sens.

Pytacie mnie czasem, z jakich książek korzystać. Wprost z mojej bliblioteczki polecam bardzo treściwą i napisaną prostym językiem książkę pt. Rozwój psychiczny dziecka od 0 do 10 lat.

Co jest potrzebą, a co zachcianką?

Nie od dzisiaj trwa dyskusja pedagogiczna o tym, co jest naturalną potrzebą dziecka (tą właśnie „do podążania”), a co np. zachcianką. Nie dziwię się, że ta dyskusja wciąż trwa, bo trudno odróżnić, jak to naprawdę jest. Jednak decydując się na bycie rodzicem, bierzemy na siebie pewną odpowiedzialność więc także obowiązek dowiedzenia się, co jest potrzebą dziecka.

Najwyraźniej to widać u niemowlaków, dla których potrzeby biologiczne (choć nie tylko one, bo bez przytulania i czułości niemowlak nie będzie się rozwijał prawidłowo) mają kluczowe znaczenie. Dziecko musi być najedzone, wypoczęte itd. Wiadomo, że to trzeba zabezpieczyć. Wiadomo, bo o tym się dużo mówi. To także widać (np. brudna pielucha) więc nie ma wygodnej furtki i nie ma jak „przymknąć oko” na pewne sprawy.

Wraz z dorastaniem maluchów takich rzeczy (naturalnych potrzeb) jest coraz więcej. Fizycznych i psychicznych. Młody układ nerwowy dopiero się buduje więc dzieci naprawdę nie wiedzieć, o co konkretnie chodzi z tymi z emocjami. Tak jak zabezpieczamy nadal widoczne i oczywiste potrzeby głodu czy ciepła (odpowiedni ubiór na zimny dzień), tak wszystkie inne też powinny się znaleźć na liście.

Zerknij na artykuł, w którym dużo opowiadam o maluchach, które samodzielnie nie potrafią jeszcze wszystkiego nazwać, ale czują, że chcą i tyle:

Chcesz banana? Tak, nie, nie wiem! To jak w końcu rozmawiać z półtoraroczniakiem i dwulatkiem?

I teraz znowu wracam do pytania, co jest ta naturalną potrzebą, a co tylko „wymuszaniem”, zachcianką itd.? Nikt nie ma pretensji do niemowlaka o potrzebę płaczu, ale już do roczniaka czy dwulatka – owszem. Najprostszą i bardzo „na skróty” drogą jest „wyłączanie” tego płaczu za każdym razem. Nie ma to wiele wspólnego z podążaniem za potrzebą. Jeśli niemowlak płacze, to chce nam coś powiedzieć. Jest płacze 2-3 latek też chce coś zakomunikować. Starsze dziecko tak samo. Za każdym razem jest to jakaś potrzeba.

Więcej o „wymuszaniu” przeczytasz w tym artykule:

Ale ja to chcę! O co mu chodzi z tym wymuszaniem płaczem?

Odwracanie uwagi czasem działa i pewnie, że jest to fajna metoda do wykorzystania w wielu sytuacjach. Ale tylko od czasu do czasu. Zamiast skupiać się wyłącznie na odwracaniu uwagi, warto podążyć za prawdziwą potrzebą dziecka.

Ktoś może zapytać, po co zadawać sobie tyle trudu i obserwować, analizować, decydować itd.? Właśnie po to żeby dziecko wiedziało, że może o swoich potrzebach rodzicowi komunikować. I że może liczyć na jego reakcję, którą będzie próba zrozumienia, a nie tylko odwracanie uwagi. A że komunikuje w sposób, który dorosłym nie zawsze odpowiada (płacz), to już inna sprawa. Czasem komunikuje w sposób, na który nie możemy się zgodzić (agresja) i to też zupełnie normalne. Wtedy warto skupić się na nauczeniu dziecka różnych innych form komunikacji.

Wredna koleżanka

Z tym, że ta nauka nie powinna sprowadzać się do czegoś na kształt tresury, a raczej rodzicielskiej, ciepłej rozmowy. Z szacunkiem dla niewiedzy na temat emocji, o których dziecko dopiero się uczy. I z szacunkiem dla potrzeby.

Takim prostym przykładem, który przychodzi mi do głowy w kwestii wyjaśnienia, dlaczego warto dużo z dzieckiem rozmawiać i czasem nawet próbować odgadnąć potrzebę, zamiast trzymać się sztywno reguł i bezwzględnie wymagać posłuszeństwa, jest scenka w biurze, która pomoże wczuć się w sytuację dziecka.

Wyobraź sobie, że pracujesz w tym biurze gdzieś za granicą. Dopiero uczysz się języka i bardzo się starasz, ale nie masz pewności, czy zawsze wypowiadasz się prawidłowo. W nowej pracy jest tyle rzeczy do ogarnięcia, że czasami potrzebujesz pomocy. Dzisiaj akurat szukasz papieru do drukarki, bo szef poprosił o wydrukowanie czegoś pilnie. Pytasz więc koleżankę czy wie gdzie jest papier do drukarki. Ona odpowiada, że owszem, ale musisz zapytać inaczej, bo zapytałaś nieprawidłowo. I jej się ten sposób pytania nie podoba. Jak się czujesz?

Twoim zdaniem zapytałaś normalnie, najlepiej jak potrafiłaś, a jej się nie podoba. Nie mówi ci co konkretnie jej się nie podoba, ale oczekuje, że zapytasz prawidłowo. Część z nas pewnie zrezygnowałaby po pierwszej próbie. Inna część jeszcze raz zapyta.

Należysz do tej grupy, która łatwo się nie poddaje i postanawiasz jeszcze raz zapytać. Ponownie słyszysz, że pytasz niewłaściwie. I co teraz? Ile razy jeszcze spróbujesz? No może jeszcze raz. Pytasz po raz trzeci, już dość poirytowana, ale zależy ci na tym papierze (szef mówił, że pilne). Zbierasz wszystkie swoje siły i możliwości językowe (na tyle ile znasz ten obcy język) i wydaje ci się, że tym razem już naprawdę tak się postarałaś, że się uda, koleżanka odpowiada: Tak, wiem gdzie jest papier. Może jednak wolisz teraz zszywacz? Zobacz, jaki ładny zszywacz mam tu na biurku.

I co? Ręce opadają, bo ty potrzebujesz tego papieru tu i teraz, a ona ci z jakimś zszywaczem wyjeżdża. Co zrobisz? Wrzaśniesz? Tupniesz? Wyjdziesz? Zapytasz kogoś innego? Wyzwiesz tę koleżankę? Jesteś w totalnej kropce, bo nie dość, że twoja „papierowa potrzeba” nie została zabezpieczona, to jeszcze kompletnie nie możesz się dogadać w obcym języku z tą koleżanką. W dodatku masz też świadomość, że będziesz z nią pracować jeszcze wiele miesięcy i ona wie, gdzie jest ten papier. Wie też, gdzie leżą wszystkie inne rzeczy, a ty musisz się tego dopiero dowiedzieć. I to od niej.

Po tym wszystkim rodzi się pytanie czy chciałabyś aby ta koleżanka spróbowała zrozumieć twoją potrzebę za pierwszym razem zamiast skupiać się wyłącznie na prawidłowej formie pytania lub odwracać twoją uwagę? Czy może jednak przyznasz jej rację, że ta prawidłowa forma, ton i elokwencja mają kluczowe znaczenie? Bywają takie sytuacje, kiedy forma jest najważniejsza, ale zdarzają się i takie kiedy ważniejsze jest podążenie za potrzebą. Dla kogoś błahą, dla ciebie ważną.

Decyzja należy do rodzica

O tej komunikacji w całości decyduje rodzic. I to od pierwszych chwil życia. Jeśli będzie to odwracanie uwagi za każdym razem, dziecko szybko się nauczy, że nie ma między wami jakiejkolwiek nici porozumienia. Nie ma nawet chęci z twojej strony żeby zrozumieć potrzebę w danej chwili.

Cała trudność polega na tym, że to twoja decyzja. Ty, jako rodzic, decydujesz, w których momentach odwracanie uwagi się sprawdzi, a kiedy warto skupić się na potrzebie. I nikt nie zdejmie z rodzica tej odpowiedzialności. Nie ma takiej porady ani takiego podręcznika, w którym będzie jasno napisane, że np. warto podążać za potrzebą do południa, a potem to już tylko odwracać uwagę. Emocje dziecka są na tyle delikatną materią, że nie ma jednej recepty dla wszystkich. Jedyną receptą jest właśnie świadomość. Świadomy rodzic to skarb dla dziecka.

Dokładnie tak samo jest ze stawianiem granic w wychowaniu. Są one jednym z elementów podążania za potrzebami, choć często tymi nieuświadomionymi przez malucha. Dlatego zapraszam do posłuchania odcinka podcastu, w którym opowiadam o potrzebach i gumowych granicach.

<iframe src="https://widget.spreaker.com/player?episode_id=12331434&theme=light&autoplay=false&playlist=false" width="100%" height="200px" frameborder="0"></iframe>

Za którymi podążać, a które ignorować?

Wszystko zależy od twojego kontaktu z dzieckiem i obserwacji. Nie przepadam za robieniem list na temat wychowania, ale mogę podać kilka sytuacji, w których mądre podążanie za potrzebą uważam za kluczowe:

  • Sen – nie jest tajemnicą, że trudniej się dogadać ze zmęczonym dzieckiem. Jeśli biega „aż padnie” i pada około północy żeby wstać o poranku, to naprawdę za mało. Potrzeba zabawy do północy nie jest tą, za którą podążam u dziecka. Nie mówię tylko o 2-3 latkach, ale też (może nawet bardziej) o przedszkolakach i uczniach, przed którymi każdego dnia stoją też wyzwania edukacyjne.
  • Płacz – zostawianie „do wypłakania”, to krzywda dla małego organizmu. Zakładając, że dziecko płacze z jakiegoś powodu, bądź blisko. Nie znaczy to wcale, że trzeba za każdym razem ten płacz za wszelką cenę eliminować. Po prostu nie zostawiać dziecka samego z tymi trudnymi emocjami.
  • Miłość – można ją okazywać na wiele sposobów. Bardzo podoba mi się zasada, którą gdzieś kiedyś przeczytałam o tym, że im bardziej „niegrzeczne” dziecko, tym więcej miłości potrzebuje. Trudno jest podążać za tą potrzebą kiedy ma się zwyczajnie dosyć zachowania malucha, ale naprawdę warto. „Niegrzeczność” to tylko fasada, za którą coś się kryje. Łatwo nazwać jakieś zachowanie niegrzecznym i ukarać. Trudniej wspiąć się na palce i zaglądać za tę fasadę. Nie zawsze wystarcza cierpliwości, ale warto próbować. Pisałam o tym wiele razy, np. w tym artykule: Ja mówię „nie”, a on patrzy mi w oczy i rzuca zabawką.
  • Jedzenie – temat trudny, zwłaszcza dla mam niejadków. Daleka jestem od mówienia mamom skrajnych niejadków jak mają postępować ze swoimi dziećmi, bo wiem, że każdy kęs (czegokolwiek) jest na wagę złota. W wielu innych przypadkach jest to jednak kwestia pewnych nawyków żywieniowych, które można zastąpić innymi. Dużo o zachęcaniu do poznawania nowości żywieniowych napisałam w tym artykule: Zjedz chociaż mięsko, resztę możesz zostawić! Brzmi znajomo? 
  • Ruch – żadna nowość, dzieci muszą się ruszać. I za tą potrzebą warto podążać w każdej możliwej sytuacji. Bywają momenty kiedy się nie da, ale nasza (rodziców) w tym głowa żeby było ich jak najmniej. Warto nawet organizować dzień tak, by tę potrzebę wpisać w grafik i zabezpieczać ile się da. Dzieci o wiele lepiej uczą się w ruchu (zapamiętują) niż siedząc w jednym miejscu. Za to kiedy siedzą za długo, bywa że wybuchają: Niekontrolowane wybuchy złości. Ja do niego grzecznie, a on do mnie krzyczy.
  • Odpoczynek – okazuje się, że dzisiaj jest to towar mocno deficytowy. Czasami dorosłym wydaje się, że dzieci odpoczywają podczas zajęć sportowych (dodatkowe zajęcia po szkole), bo przecież się ruszają, nie siedzą przed telewizorem. Jednak naprawdę zabezpieczona potrzeba odpoczynku to ten czas kiedy dziecko może zdecydować o tym, co chce robić i jak długo. Nawet jeśli jest to mało produktywny czas przed telewizorem czy przy komputerze. I takie chwile są maluchom potrzebne. Nuda potrafi być bardzo inspirująca. Pisałam o tym w artykule pt. Dlaczego dziecko powinno się nudzić w wakacje?
  • Akceptacja – brzmi jak ogólnik, bo najcześciej staramy się akceptować własne dzieci. To takie oczywiste. Bywa jednak, że sprawy oczywiste dla dorosłych nie są tak postrzegane przez dzieci. Pisałam o tym sporo w artykule: Akceptujesz swoje dziecko takie jakim jest? To zdecydowanie za mało. I co teraz? 

Chcesz porozmawiać z pedagogiem on-line? Kliknij po więcej informacji»

Tych potrzeb do zabezpieczenia jest oczywiście o wiele więcej: szacunek, samodzielność, poczucie bezpieczeństwa itd. Nie dzielę ich na mniej ważne i ważniejsze, bo nie widzę w tym sensu. Jako rodzice świadomie wybieramy, które (lub wszystkie) są ważne. Warto obserwować dzieci pod kątem tych wszystkich potrzeb. Czy to się zawsze udaje? Oczywiście, że nie i nikt nie wymaga żeby tak było. Bo przecież oprócz potrzeb dziecka, są jeszcze w rodzinie potrzeby innych, moje też. I są tak samo ważne jak cała reszta.

Potrzeba nie jest usprawiedliwieniem

Mimo, że jestem wielką zwolenniczką podążania za potrzebami dziecka, bardzo nie lubię usprawiedliwiania pewnych zachowań właśnie potrzebą dziecka. Jeśli dziecko ma potrzebę krzyknąć, to w porządku. Jeśli jednak jakieś dziecko ma potrzebę rzucić we mnie kamieniem, to już podążanie za tym uważam za niepotrzebne (niebezpieczne, krzywdzące). A naprawdę nie raz spotkałam się i z takim tłumaczeniem pewnych dziecięcych zachowań.

Żadna skrajność nie sprzyja komunikacji. Podążanie za potrzebami najmłodszych nie jest tu wyjątkiem. Bo oprócz potrzeb naturalnych żyjemy w czymś co na nazywamy kulturą. Chodzi o zasady bezpieczeństwa, ale też pewne ogólnospołeczne normy, z którymi sami czujemy się dobrze i z którymi się zgadzamy.

To też jest wielki rodzicielski dylemat, bo wiele osób zostało nauczonych pewnych zachowań, z którymi nie do końca czuje się dobrze. Jednak powiela i przenosi te schematy na swoje dzieci, bo „skoro ja to przeżyłam, dziecko też przeżyje”. Znowu wracam do świadomego rodzicielstwa, które – jak dla mnie – nie ma nic wspólnego z automatycznym powielaniem schematów bez jakiejkolwiek refleksji.

I znowu rodzi się pytanie, jak zdecydować, które są bez sensu, a które nie? Najlepszym rozwiązaniem jest zastanowienie się nad sobą, jako osobą dorosłą. Byliśmy kiedyś dziećmi wychowywanymi w pewnym systemie, z pewnymi zasadami. Miernikiem tego, jak ta wychowawcza robota została wykonana jest to, jak sobie (już jako dorośli) radzimy w życiu. Co nam doskwiera, co przeszkadza, o czym chcemy rozmawiać, o czym nie potrafimy? Czy łatwo nam mówić o emocjach, czy pada słowo „kocham cię”, czy może wszelkie dylematy zamiatamy pod dywan?

Mając takie przemyślenia łatwiej decydować czego chcemy dla własnych dzieci i jakimi chcemy być rodzicami. Jeśli ktoś był bity i pragnął żeby rodzice przestali to robić, pewnie zastanowi się czego chce dla własnych dzieci. Oczywiście pod warunkiem, że zdecyduje się na świadome rodzicielstwo, a nie powielanie znanych, niekoniecznie pozytywnych schematów.

To jest ciężka praca, bo oprócz tego, że chcemy mieć jakieś dzieci (każdy wie, jakie chce mieć), warto mieć świadomość, że pomagamy im dorosnąć. One będą dziećmi o wiele krócej niż dorosłymi. Im więcej pracy włożymy teraz, tym więcej zbierzemy w przyszłości. Jaki to będzie plon? Najpiękniejsze i najbardziej przerażające w rodzicielstwie jest to, że w największym stopniu to właśnie od rodziców zależy.

Ciekawa jestem twoich przemyśleń na temat potrzeb, zachcianek i tej subtelnej różnicy, którą niektórzy nazywają „niepotrzebnym wymyślaniem”?

Mocno się napracowałam przy tym wpisie, teraz liczę na Ciebie, bo chciałabym żebyśmy zostały w kontakcie. Jak? Jest kilka możliwości, mam nadzieję, że skorzystasz:

  • Zostaw proszę komentarz, bo dla mnie każda informacja zwrotna na temat mojej pracy, jest bardzo ważna.
  • Jeśli uważasz, że piszę z sensem i o ważnych sprawach, podziel się wpisem ze znajomymi.
  • Polub Fan Page na Facebooku, jest tam już mnóstwo mam, zapraszamy!
  • Koniecznie zajrzyj na stronę Podcasty, gdzie czeka cała masa krótkich porad wychowawczych do odsłuchania.
  • Obserwuj profil na Instagramie, tam znajdziesz kulisy bloga i moją codzienność.