Reklama

Kiedy rozpoczyna się rok szkolny, wszyscy trzymamy kciuki za nasze pociechy. Nieważne czy to szkoła, czy jeszcze przedszkole. Chodzi o to, żeby dziecko dało sobie radę. Tylko, co tak naprawdę to oznacza? Dobre oceny? Dużo znajomych? Jakma sobie dawać radę? 

Pamiętam moją szkołę podstawową, a potem jeszcze bardziej świadomie, pamiętam liceum. Tak to już jest, że z wiekiem człowiekowi otwierają się oczy. Czy lubiłam szkołę? Nie cierpiałam. Nie znosiłam. Zwyczajnie nie lubiałam.

Jak przygotować dziecko?

Nie mówię o pierwszej klasie, ani o całym początku podstawówki. Przecież jeszcze wtedy dziecko nie zdaje sobie sprawy z tego, co może i co warto. Bardziej wie, czego się od niego wymaga i co powinno.

Ja też wiedziałam i to robiłam. Z trudem, ale jakoś dobrnęłam do czerwonego paska w ósmej klasie (tak, drzewiej podstawówkę kończyło się na ósmej klasie). Choć dzisiaj wiem, że był po prostu naciągnięty przez grono pedagogiczne. Skąd wiem? Zwyczajnie, nie byłam nigdy orłem z matmy, ale potrafiłam obliczyć własną średnią. Porównując ją ze średnią potrzebną do czerwonego paska… moja odrobinkę nie dawała rady. Stąd wiem, że zapewne na ostaniej radzie pedagogicznej została „naciągnięta”. Czasem tak się robi żeby docenić ucznia. Ups, chyba wygadałam jakąś szkolną tajemnicę 😉

Chcesz porozmawiać z pedagogiem on-line? Kliknij po więcej informacji»

Czy zależało mi na tym pasku? Nie, nie bardzo. Ale pewnie nauczycielom na nim zależało skoro mi go podarowali. I tak to już właśnie jest, że nauczyciele i rodzice, zamiast słuchać co dzieciaki mają do powiedzenia i na czym im tak naprawdę zależy, nagradzają według własnego uznania. Może nie wszystkim po równo, ale też czy sprawiedliwie?

Milczenie to całkiem dobry początek rozmowy

Po tych wspomnieniach, postanowiłam sobie mocno, że postaram się słuchać własnego dziecka. Jasne, że nie zawsze mi się to udaje. Staram się jednak i robię to świadomie. Żeby wysłuchać trzeba przez chwilę pomilczeć. Mówiłam o tym w odcinku podkastu Tylko dla Mam pt. Najpierw naucz słyszeć, wtedy zacznie słuchać >>

W przypadku przedszkolaków to milczenie rodzica jest nawet wskazane. I wiem, że jest rzadkim luksusem. Dlaczego? Przecież dziecko samo nam wszystkiego nie opowie. Z wielu maluchów trzeba szczegóły „wyciągać wołami”. To prawda, ale też wszystkie detale nie są chyba aż tak bardzo do życia potrzebne? Jeśli dziecko uzna, że coś było warte opowiedzenia, to z pewnością nie przemilczy. Ważne jest też o czym pociecha opowiada w pierwszej kolejności.

Przy okazji, tu podrzucam ściągę z tego, jak pytaę, żeby wydobyć z dziecka informacje o tym, jak było w szkole lub przedszkolu.

70 ciekawych pytań, zamiast nudnego: „Co się działo?”

Wiem, że najpewniej pada z twojej strony pytanie: Jak było?Czy wszystko zjadłeś? Jednak zauważ, że jeśli dasz dziecku szansę, to wcale swojej opowieści nie zacznie od streszczenia na temat posiłku.

Dlatego – jeśli już musisz – zwyczajnie zapytaj dziecko: Jak się czujesz? Albo o nic nie pytaj. Rozejrzyj się, obejrzyj prace plastyczne wywieszone na korytarzu, przytul, powiedz, że się stęskniłaś. Po co? Po to żeby dziecko wiedziało, że jesteś, że ono jest ważne i że interesują cię istotne z jego punktu widzenia sprawy: zabawa i emocje. Jego emocje.

Wiem, że w drodze powrotnej kusi żeby znowu pytać, ale czy musisz? Sama powiedz, czy ty wychodząc z pracy marzysz o tym żeby natychmiast zacząć o niej rozmawiać? Czy wlałabyś może odetchnąć, odpocząć, poszurać butem w suchych liściach? No właśnie. Dziecko też woli. To zupełnie normalne. Dzień jeszcze jest długi, zdążycie pogadać o szkole i przedszkolu.

Wspólny posiełk daje możliwości

U mnie sprawdza się rozmawianie z dzieckiem przy wspólnych posiłkach. Najcześciej przy kolacji, bo wtedy już wszyscy są obecni. Jakkolwiek nie przepadam za wspólnymi posiłkami z powodu mojej mizofonii, wiem, jak ważne są dla budowania rodzinnych relacji więc zasiadam. Wtedy jest moment żeby porozmawiać o wszystkim, co wydarzyło się w ciągu dnia. Zadaję dziecku trzy ważne pytania. Ale też zadaję je mężowi i sobie. Cała rodzina odpowiada, słucha, komentuje, śmieje się i po prostu rozmawia. Na luzie.

1. Jaki był dzisiaj twój największy wyczyn?

Przez wyczyn mam na myśli samodzielne, ciekawe działanie, pokonanie przeszkody, rozwiązanie problemu. Bycie osobą odważną, asertywną i pomysłową. Ogólnie chodzi mi o dawanie sobie rady z codziennością i wychodzenie poza tzw. strefę komfortu.

Strefa komfortu to miejsce, które dobrze znasz, gdzie wiesz co się wydarzy i czujesz się dobrze. Na pierwszy rzut oka to bardzo wygodne miejsce. Wielu ludzi właśnie tam spędza całe swoje życie. Jednak nie wychodząc poza tę dobrze znaną strefę, nie podejmując świadomie ryzyka, nie poznajesz niczego nowego. Można powiedzieć, że żyjesz sobie spokojnie z dnia na dzień, zajęta dobrze znanymi, własnymi sprawami i.. nic więcej. A świat przecież ma tyle odo zaoferowania. Rzadko kiedy marzenia i plany spełniają się same w strefie komfortu.

Więc możesz też dziecko zapytać: Jak sobie dziś dałaś radę? albo Co było największym wyzwaniem, które podjęłaś? Wiem, że łatwiej jest zadać prościej brzmiące pytanie, zwłaszcza kilkulatkowi. Ale tego nie robię. Każde z tych pytań jest pytaniem o „wyczyn”.

Czy dziecko zrozumiało? Jasne! Za pierwszym razem po prostu wytłumaczyłam. Chodzi mi o to żebyś się zastanowiła, czy i jak byłaś dziś dzielna. Co było w tej dzielności największym wyzwaniem? To pierwsze z trzech moich pytań, którym kieruję myśli dziecka na jego mocne strony. Samo musi je w sobie znaleźć.

To bardzo ważne pytanie, zwłaszcza w przypadku przedszkolaków. One dopiero wylatują spod naszych skrzydeł i zaczynają się usamodzielniać. Każdy dzień jest właściwie nowym wyzwaniem i „dawanie sobie rady” jest bardzo ważnym elementem każdego dnia. Dawanie sobie rady samodzielnie. Czy to podczas posiłku, mycia rąk, czy wreszcie podczas zajęć, spaceru. Każdy, najdrobniejszy „wyczyn” ma znaczenie.

Doceniaj drobiazgi

Zwłaszcza kiedy zostanie opowiedziany i doceniony przy rodzinnym stole. Kiedy wszyscy słuchają, ma się czas na opowiadanie i na wspólną radość. I przede wszystkim, kiedy człowiek czuje się bezpiecznie w rodzinnym gronie. Nikt przecież wtedy nie powie z ironią: Związałaś buta samodzielnie? Też mi wyczyn!, bo to nie czas i nie miejsce na drwiny.

Przy każdej okazji zachęcaj dziecko do szukania w działaniu i w emocjach tej samodzielności, pomysłowości, dzielności. Pewne techniczne rzeczy „do przećwiczenia” to jedno (np. zawiązanie buta). Z czasem jednak ta dzielność przechodzi we: wprowadzanie w życie własnych pomysłów, na rozmowy z rówieśnikami, umiejętność znalezienia rozwiązania w trudnej sytuacji. To wszystko niby drobiazgi, jednak są to kluczowe umiejętności, których dziecko będzie potrzebowało w przyszłości – w pracy, w kontaktach międzyludzkich, w poszukiwaniu własnej tożsamości.

Takie pytanie skłonią też pociechę do szukania najróżniejszych rozwiązań i zwracania uwagi na tę swoją dzielność. Po pierwszych kilku rozmowach przy stole, maluchowi być może trudno będzie opowiedzieć, w których sytuacjach był najdzielniejszy. Pomóż, poszukajcie ich wspólnie. Szybko okaże się, że dziecko wiedząc iż wieczorem będzie szansa na opowiedzenie „o wyczynach”, po prostu postara się o nie w ciągu dnia. Zwróci uwagę na swoje emocje i zachowanie. Zapamięta, a może nawet i zaplanuje, po to żeby móc o tym opowiedzieć pozostałym członkom rodziny.

2. Co dobrego/miłego dziś zrobiłeś?

Tym razem nie pytam już o to, co zrobiłaś miłego dla siebie, ale dla innych. W jaki sposób pokazałaś światu, że ci na nim zależy? Jest jesteś jego częścią i jako najmniejsza nawet jednostka, możesz go zmieniać na lepsze.

Czasem jest to pocieszenie koleżanki, która upadła i zbiła sobie kolano podczas zabawy. Innym razem to pożyczenie długopisu koledze, który zapomniał zabrać własny z domu. Może to być podzielenie się śniadaniem, zrezygnowanie z walki o pierwszeństwo w kolejce po klocki, podniesienie papierka z ziemi i wrzucenie do kosza, przypomnienie sobie o dokładnym wytarciu butów przed wejściem do szkoły, bo pani sprzątająca właśnie umyła podłogę.

Wczoraj moja siedmiolatka nakarmiła ślimaka liściem sałaty. Przedwczoraj wycięła z papieru serwetkę pod mój talerz. Wszystko z myślą o wieczornym pytaniu (a właściwie odpowiedzi). Dziecko samo nauczy się rozpoznawać takie drobiazgi. Takich codziennych drobiazgów jest naprawdę wiele. Warto zwracać na nie uwagę i o nich pamiętać.

Dlaczego?

Dla mnie jasne jest, że za każdym człowiekiem stoi jakaś historia. To, że ktoś jest dziś „nie w humorze”, że jest przygnębiony, może nawet marudny, może wynikać z wielu sytuacji. Postaw się w tej sytuacji. Dla dziecka nie zawsze to jest jasne.

Jako ludzie, bardzo łatwo oceniamy: Ten to wiecznie marudzi, a Tamta jest pewnie obżartuchem, bo ma nadwagę. Mogłaby się wziąć za siebie. A przecież za każdym takim wyglądem, zachowaniem czy nawet złym słowem, stać może ludzki dramat, strach, bezradność. I stoją. O wiele częściej niż zwykła niechęć czy lenistwo. Dlatego tak ważne są te drobne gesty, które pokazują dziecku, że świat nie jest czarno-biały. Nie jest tylko wesoły lub tylko smutny, dobry albo zły. Takie jest w bajkach i tylko tam taki będzie.

Ten ludzki świat jest bardzo różny. Bycie po prostu miłym, pomocnym, otwartym na sytuację drugiego człowieka nie tylko zmienia coś na lepsze, ale też uwrażliwia. Ciśnie mi się na usta pytanie, czy ja chcę mieć takie otwarte, wrażliwe dziecko? Przecież nie od dziś wiadomo, że łatwiej mają ci, którzy „po trupach do celu” rozpychają się łokciami. Chcę. Nie chodzi mi o to żeby ukształtować „jedyną świętą na placu zabaw”, która zamiast się bawić, biega dookoła i wszystkim pomaga. Ale na pewno chodzi mi o to żeby moje dziecko potrafiło dostrzec, co dzieje się dookoła. I jeśli komuś wydaje się, że nauczenie tego jest prosta sprawą, to odpowiadam od razu – nie jest.

Mimo wszystko

Jednak mimo wszystko, chcę mieć to otwarte i wrażliwe dziecko, które może nie zawsze będzie najszybsze, najlepsze, najważniejsze i naj, ale będzie znało swoją wartość i będzie wiedziało, że swoim zachowaniem i postępowaniem może zrobić coś więcej, inaczej.

Dlatego pytam każdego dnia, co dobrego dzisiaj moje dziecko zrobiło? A dobro widziane oczami dziecka może być naprawdę zaskakujące. Wczoraj na przykład było to sprzątanie śmieci z grobów na pobliskim cmentarzu. Przedwczoraj było to wymyślanie wynalazku: maszyna do kserowania krwi, tak żeby nigdy nikomu nie zabrakło żadnej grupy krwi. Dziwne? Pewnie że dziwne. Bo dzieci inaczej pojmują świat niż dorośli. Czasem ten dobry uczynek pozostaje wyłącznie w świecie wyobraźni, czasem trzeba przejść przez cmentarz po szkole. Jednak w tym wypadku ważne jest, że dziecko myśli o innych, o ulepszaniu świata. Nie tylko swojego życia.

Zwłaszcza, że dzisiejszy świat taką wrażliwość uważa za słabość. Wystarczy spojrzeć na nasz polski (zmieniający się, ale jednak) wizerunek kobiety i matki, która przedkłada dobro rodziny ponad siebie i własne potrzeby. Nie chciałabym żeby moja córka właśnie tak się zachowywała. Bo to z kolei skrajność prowadząca do utraty części siebie.

Bycie miłym w dzisiejszych czasach jest nierozerwalnie związane z byciem odważnym, dzielnym, czyli wracamy do pytania pierwszego. Podniesienie papierka to jedno, ale przecież w końcu przyjdzie taki dzień kiedy dziecko powie: Nie bij go, jest młodszy albo To nic, że jesteś inna i nikt z tobą nie rozmawia. Ja chętnie cię poznam.

3. Co ci się dzisiaj nie udało?

A tak, takie pytania też codziennie padają. Nie pytam o to, żeby pognębić, zasmucić i sprawić, że dziecko będzie się w sobie doszukiwało porażek. Pytam o po to żeby nauczyć rozmawiania o błędach, potknięciach i porażkach.

Dzięki temu dowiaduję się, co moje dziecko uznaje za swoją porażkę. Dla dorosłego porażką może być jedynka z matmy, ale dla dziecka może to być zupełnie coś innego. Niekoniecznie związanego z ocenami, szkołą. Częściej jest to związane z ogarnięciem codzienności i zastanawianiem się, co można zrobić lepiej.

Jakoś tak popadamy w dzisiejszym rodzicielstwie w uwielbienie lub wyłączne krytykowanie wszystkiego co robi nasza pociecha. Nie ma w zasadzie nic dziwnego w tym uwielbianiu. Sama jeszcze niedawno byłam właśnie na tym etapie:
– Piszesz koślawe K. To cudownie! Ważne, że zabrałaś się za pisanie. (To nic, że źle trzyma ołówek, kiedyś się nauczy.)
– Wyniosłaś talerz po zjedzeniu do kuchni? Rewelacja, jesteś geniuszem. (To nic, że talerz postawiony na skraju stołu za sekundę spadnie i będę miała sprzątania na pół godziny.)

Może jestem dziwną mamą, ale teraz już chcę żeby moje dziecko – jak już coś robi – robiło to dobrze. Oczywiście nie mówię o maluchach, dla których przeniesienie szklanki z wodą z jednego miejsca w drugie, jest wyzwaniem. Mówię o kilkulatkach, które mają (powinny mieć) już swoje obowiązki domowe i powinny się z nich po prostu wywiązywać w sposób staranny, a nie „na odwal się”.

W każdym razie, nie chcę już dłużej popadać w to uwielbienie dla wszystkiego, co robi moje dziecko. Złaszcza jeśli to „robienie” jest po prostu słabe lub niestosowne. Tłumaczenie: To jeszcze tylko dziecko już nie wchodzi w grę. Dziecko to nie jest jakaś mimoza, która może robić co chce i kiedy raczy. Znasz swoją pociechę, wiesz co potrafi, na co ją stać i czego możesz oczekiwać.

Błądzić może każdy

Inna sprawa, że kiedy nie rozmawiasz z dzieckiem o błędach, to tak naprawdę wytwarzasz coś w rodzaju tematu tabu. Sytuacji, w której potem dziecko będzie się bało o nich opowiadać. Jasne, że nikt nie lubi się do nich przyznawać. Ale też wiele zależy o tego, jak się to robi. Kiedy masz dziecko przy wspólnym (zakładam, że bezpiecznym i szczęśliwym) stole, warto pogadać o tym, co się dzisiaj zawaliło. Nie tylko dziecko przecież przeżywa porażki. Każdego dnia ja i i Marek też odpowiadamy na te pytania. Nie jest łatwo.

Na początku było nam dziwnie, ale teraz Karolina sama domaga się tych rozmów. Codziennie przy kolacji. Niechcący stworzyliśmy nowy rytuał. Na początku myślałam, że te pytania, to tylko taki motywacyjny bełkot, jakich wiele w poradnikach. Ale coś mnie podkusiło, żeby spróbować. Powiedziałam im, że to w ramach eksperymentu do artykułu, nad którym pracuję. Zgodzili się. W końcu, nie było nic do stracenia. Jestem w szoku, jak to wyzwanie świetnie działa na atmosferę przy stole.

Te wpadki… Nie zawsze są to dramaty. Raczej rzadko. Mnie się często zdarza zapomnieć o czymś, nie radzę sobie z liczeniem, niektórymi komputerowymi zawiłościami. Trzymam sól w cukierniczce i jestem w wiecznym niedoczasie. Zdarzają się przez to śmieszne sytuacje.

I tu dochodzę do sedna rozmów o porażkach. Oprócz tego, że pytając o nie po prostu oswajamy ich istnienie i uczymy się o nich rozmawiać w sposób naturalny i spokojny. Dodatkowo, uczymy się radzić sobie z nimi przy pomocy śmiechu i żartów. Odczarowujemy.

Każdy ma coś za uszami

Ja jestem na przykład znana z tego, że wiecznie rozbijam naczynia. Nie jest to jakaś wielka porażka życiowa, ale przecież nie o to chodzi, żeby codziennie zasiadać do kolacji i trzecim pytaniem doprowadzać rodzinę do depresji. Karola i Marek ostatnio są znani z tego, że zazwyczaj ciężko im znaleźć rzeczy, które leżą na swoim miejscu i na widoku. Śmiejemy się z tych wpadek, ale też rozmawiamy o tym, co zrobić żeby się więcej nie zdarzały. Szukamy rozwiązań.

Do czego mi potrzebna taka dziwna rozmowa? Do tego żeby moje dziecko wiedziało, że może na mnie liczyć w każdej sytuacji. Że nie oczekuję od niego tylko dobrych wieści, ale interesuje mnie całe życie. I żeby znało moje życie i moje emocje. Bo jesteśmy rodziną. Żeby wiedziało, że może do mnie przyjść ze wszystkim. Ja jestem tu dla niej. Nie po to żeby oceniać czy krzyczeć, ale przede wszystkim żeby wysłuchać i ewentualnie zadziałać jeśli jest taka potrzeba. Nie boi się opowiadać o tym co sknociła, zawaliła, co się nie udało. A kiedy ja i Marek też odpowiadamy na te pytania, pokazujemy dziecku, że dorośli nie są doskonali. Że z dorosłych (w odpowiednich warunkach) można też pożartować. Oni nie są nieomylni.

Co ważne przy tych rozmowach, to także słuchanie opowieści pozostałych. Z jednej strony koncentracja na opowiadającym, a z drugiej umiejętność słuchania. Zobacz jak historia pieknie zatoczyła koło i wracamy do milczenia jako dobrego początku rozmowy. Czasem opowieść brata czy siostry jest też inspiracją do działań dla młodszych i starszych dzieci. Czasem przecież także dla rodziców. Z takich właśnie rozmów osobiście wyciągam wiele pomysłów na zabawy dla dzieci, wpisy, rozwiązania sytuacji, z którymi przychodzą do mnie rodzice podczas konsultacji. Bez oceniania, z pełnym szacunkiem.

Podejmiesz wyzwanie? Jestem ciekawa jak poszło?

Mocno się napracowałam przy tym wpisie, teraz liczę na Ciebie, bo chciałabym żebyśmy zostały w kontakcie. Jak? Jest kilka możliwości, mam nadzieję, że skorzystasz:

  • Zostaw proszę komentarz, bo dla mnie każda informacja zwrotna na temat mojej pracy, jest bardzo ważna.
  • Jeśli uważasz, że piszę z sensem i o ważnych sprawach, podziel się wpisem ze znajomymi.
  • Polub Fan Page na Facebooku, jest tam już mnóstwo mam, zapraszamy!
  • Koniecznie zajrzyj na stronę Podcasty, gdzie czeka cała masa krótkich porad wychowawczych do odsłuchania.
  • Obserwuj profil na Instagramie, tam znajdziesz kulisy bloga i moją codzienność.