Reklama

Dzisiaj nie będzie o odchudzaniu, o cudownych dietach, rozmowach i poszukiwaniach recepty na macierzyństwo spełnione i idealne. Każde jest dobre pod warunkiem, że jesteś szczęśliwa i że twoja pociecha też taka jest. Czy zawsze się tak da? Żeby mama była szczęśliwa i reszta otoczenia zadowolona? Prawie nigdy.

Im więcej ciebie, tym mniej

W ciąży jesteś najważniejsza. Kwitniesz, błyszczysz, każdy cię zauważa. A ty, dajesz się zauważyć. I nie mam na myśli wielkiego brzucha, który zwyczajnie trudno przeoczyć. Mam na myśli ten oślepiający (niekoniecznie wewnętrzny) blask. Wiesz o czym mówię?

Za to po porodzie zaczynasz znikać. Schodzisz na drugi, trzeci, a nawet czwarty plan. Błyszczy pociecha, błyszczy dumny tata, a ciebie jakby zasłaniają: wózek, pieluszki, pudry, kocyki, smoczki, butelki, pluszaki. Żeby to chodziło o znikanie pociążowych kilogramów, to pół biedy. Ale częściej chodzi o to, że znikasz po prostu ty – kobieta.

Mam też nadzieję, że nie mówimy o baby bluesie czy depresji. Jeśli masz takie podejrzenia, to koniecznie zerknij na ten wpis!

Urodziłam dziecko, dlaczego jest mi tak smutno? Baby blues czy depresja?

Tu paradoks

Niby znikasz, jesteś gdzieś za kulisami, a jednak właśnie bez ciebie, całe przedstawienie się zawala. Więc znikasz i jednocześnie musisz być. Niby nie jesteś najważniejsza, ale kiedy naprawdę próbujesz zniknąć (kosmetyczka fryzjer, jogging, zumba, kawa z koleżanką, kino) to zaraz okazuje się, że dziecku potrzebna butelka, a tylko ty wiesz gdzie jest.

Potem, że smoczek się zapodział i nie wiadomo, gdzie jest kaszka. A jak już wiadomo gdzie jest, to nie bardzo wiadomo, jak ją przygotować dla dziecka. I kiedy już jakimś cudem, uda się ją przygotować, to nie wiadomo, jak ty codziennie dziecko tą kaszką karmisz? Bo jak nie ma ciebie w pobliżu, to pluje po całej kuchni. Więc wracaj, chodź i sama nakarm. Przecież robisz to najlepiej na świecie, kochanie.

Chcesz porozmawiać z pedagogiem on-line? Kliknij po więcej informacji»

Uwięziona przez kaszkę

I godzisz się – bo taka rola mamy – na szukanie smoczka, szykowanie kaszki i idealne prasowanie ubranek. I tłumaczysz sobie, że za chwilę, jak tylko dziecko podrośnie, to wszystko będzie inaczej. Bo potem to już sobie samo zacznie radzić, pobawi się chwilę, mąż ogarnie temat (kilkanaście miesięcy praktyki musi coś dać) zwłaszcza, że dziecko je już schabowego więc nie trzeba szykować tej kaszki.

I zapala się w twojej głowie taka mała iskierka, myśl taka, pomysł, że może jednak chcesz zniknąć? Gasisz ją jednak zanim na dobre zapłonie. I przez kolejne dni robisz swoje. Ale ona wraca, jeśli już raz się zapaliła. I rośnie, i płonie, i parzy, i kusi. I w końcu zadajesz sobie to pytanie: czy oni sobie beze mnie poradzą? I podejmujesz decyzję: na chwilę jednak zniknę. Da się?

Pod żadnym pozorem nie pytaj o to męża ani dzieci, zwłaszcza jeśli jesteś w fazie dopiero zapalonej iskierki. Jak zagaisz do niego coś stylu: „A co byś powiedział, gdybym tak wyszła sobie sama do kina?”, to co odpowie? Że no coś ty, każda chwila bez ciebie jest jak wieczność, nie da rady, zarobiony jest, zmęczony, dzieci jakieś takie marudne bardziej niż zwykle. A pamiętasz jak było z kaszką? Eeehhh…

Zawalcz o siebie, mamo-kobieto, zanim uwierzysz, że właśnie tam, na tym ostatnim planie, jest twoje miejsce. Albo że zawsze musisz być na scenie, bo to też nie do końca prawda. Klucz do rozwiązania zagadki pojawiania się i znikania, leży w twoich rękach. Trzeba to tylko jakoś sensowne rozegrać.

Lęk pierwotny i demony

Stając się mamą, zastanawiając się nawet czy nią chcesz być i potem planując swoje odmienione życie we dwoje, troje, czworo itd., nastawiasz się na pewien rodzaj walki. Koniecznej dla ciebie walki o samą siebie. Z kim ta walka? Okazuje się, że głównie ze sobą.

Do tej pory (czyli w erze przeddzieciowej) byłaś dla siebie najważniejsza. Być może masz u boku kochającego partnera i jeśli go też kochasz, to od razu nasuwa się: Jak to najważniejsza? Toż to egoizm. A on? Mój kochany i rodzina zawsze byli (i są) dla mnie najważniejsi.

Jasne, dobra, zgadzam się. Jednak zanim miałaś własne dziecko, to twoje potrzeby były chyba nieco częściej zaspokajane niż obecnie (popraw mnie, jeśli się mylę)? Mówię o codziennych sprawach takich jak np. chwila relaksu z książką, spontaniczny wypad z koleżankami na kawę, do kina, na narty. Randka z ukochanym, ot tak, bo macie na to ochotę. To wszystko po porodzie staje się przemiłym, odległym wspomnieniem. Za którym masz prawo tęsknić i o ponowne wcielenie go w życie, masz prawo zawalczyć.

Tak, słyszę te głosy, że skoro ktoś zdecydował się na odpowiedzialność związaną z dzieckiem, to pewnie z uśmiechem na twarzy ponosi konsekwencje dorosłych decyzji.

znikajaca-mama-3

Konsekwencje, to brzmi trochę jak „kara”, prawda? Ujmę to inaczej, bo świadome macierzyństwo w żadnym razie karą nie jest. Jest cudownym czasem spędzanym z dzieckiem i poznawaniem drugiego człowieka. Podążaniem za nim i odnajdywaniem w sobie (i partnerze) tego wszystkiego, co do tej pory było mglistym wyobrażeniem rodziny. Można poczytać, pogadać, ale dopiero jak się na tej nieznanej planecie wyląduje i osiądzie, zaczyna się rozumieć, na czym to wszystko polega.

Objawy

A polega też na utracie pewnej części wolności matki (kobiety). Jak to się objawia? Choćby tym, że już zawsze się boimy. Strachem, z którym trzeba nauczyć się żyć. Nie da się zrobić wiele, by się go pozbyć, bo on jest naturalną częścią bycia rodzicem. Nie wiem, czy tatusiowe też to w sobie mają. Ale matka, która nosiła pod sercem swoje dziecko wiele miesięcy, z pewnością ten strach ma już we krwi. Zakodowany jak DNA. Akceptuję go i staram się nie dawać dochodzić do głosu demonom.

Jakim znowu demonom? Najdzikszym bym powiedziała, choć wyglądają całkiem niewinnie. Każdy jakieś ma. Jedni ubierają za ciepło, inni przesadnie rozbierają nawet w mróz, żeby zademonstrować, jak bardzo wyluzowanymi są rodzicami. Jedni przesadnie dokarmiają, bo chude dziecko kojarzy się z chorobą. Inni szprycują suplementami… wszystko z miłości. Te demony przybierają czasem postać ciastka albo szalika. Niby nic, a potrafią nieźle uprzykrzyć życie.

Jeśli czujesz, że nadopiekuńczość jest twoim demonem, to koniecznie posłuchaj podcastu, w którym opowiadam, jak to sprawdzić.

Pobierz darmową aplikację Tylko Dla Mam dostępną na telefony z systemem Android oraz iPhoney żeby posłuchać o całej reszcie naszych matczynych wyzwań.

Jak rozpoznać czy jestem nadopiekuńczą mamą?

Co innego dbać o dziecko i mądrze kochać, a czym innym jest zatracenie się w tej macierzyńskiej miłości. Można chyba kochać dziecko nie tracąc z oczu tego, co dla mamy też ważne – siebie.

Kolejny paradoks

Bo podręczniki swoje, autorytety (i pseudoautorytety) w mediach swoje, a rzeczywistość jakby lekko skrzeczy. Niby każdy radzi, żeby zadbać o siebie, że zdrowy jest egoizm.

A z drugiej strony, mam wrażenie, że matce jakoś tak nie wypada za bardzo o sobie myśleć. A już na pewno nie w pierwszej kolejności. Nooo i już na pewno nie codziennie. Co powiesz, jeśli nie będę cię zachęcać do dbania o siebie. Zachęcę za to, żebyś powoli, powoli, powolutku znikała, dobrze?

Metoda małych kroków

To naprawdę nie musi to być każdego dnia wypad z koleżanką do kina albo kurs po galerii w celu nabycia pięciu nowych sukienek. Raz na jakiś czas owszem, ale nie codziennie. Najlepsza i najzdrowsza jest metoda małych kroków. Każdego dnia, zawalcz (ze sobą oczywiście) o kilka minut dla siebie. Zwłaszcza jeśli jesteś młodą mamą. Ten, kto nazwał to urlopem macierzyńskim lub siedzeniem w domu, musiał być mężczyzną 😉

Dlaczego małe kroczki są lepsze niż rzucanie się na głęboką wodę? Bo są mniej trudzące i łatwiej je zrobić. Wyobraź sobie, że doczekałaś tego dnia, o którym marzyłaś kilka zdań wcześniej. Pociecha podrosła, jest w miarę samodzielna. Zawiadamiasz więc dziecko i męża, że od dzisiaj codziennie przewidujesz godzinkę lub dwie dla siebie. Tadam!

Na swoje przyjemności, na zadbanie, poleniuchowanie. Co powiedzą jak już wyjdą z szoku? Zgaduję – są tak przyzwyczajeni do tego, że jesteś na każde zawołanie, że w głowie im się nie zmieści ta nowa propozycja. Nie od razu. Dlatego znikaj powoli, małymi kroczkami. Każdego dnia kilka minut.

Krok pierwszy

Możesz zamknąć się w łazience, zrobić siku i oczekiwać, że nikt ci nie będzie się dobijał do drzwi.

Krok drugi

Możesz zamknąć się w łazience i oczekiwać, że podczas kąpieli nikt ci nie będzie przeszkadzał. Tak, masz prawo tego oczekiwać od domowników. Bo dobijająca się do drzwi pociecha jest urocza (i jest to anegdotka do opowiedzenia znajomym), ale tylko za pierwszym razem i kiedy ma roczek.

Potem jest to już po prostu mało komfortowa sytuacja. Jeśli na nią pozwalasz, to dajesz sygnał, że nie masz nic przeciwko temu. Jeśli jednak powiesz „nie”, to wcale nie będzie oznaczało, że nie kochasz własnego dziecka. I miej świadomość, że prawdopodobnie jedno „nie” nie wystarczy.

Słowo nie, wypowiedziane z miłości i z sensem, jest naprawdę ważnym elementem macierzyńskiej przygody. Opowiedziałam o tym w jednym z odcinków podcastu:

Słowo „nie” – jak zabraniać żeby dziecko słuchało

Dobra, masz kilka minut w łazience. Najpierw niech to będzie siku, potem mycie zębów, a potem kąpiel. To już coś. Dla mnie tych kilka minut o poranku lub wieczorem jest naprawdę bardzo cenne i relaksujące.

Krok trzeci

Wymyślenie takiego zajęcia dla dzieci, żeby na chwilę dały ci spokój. Bynajmniej nie po to, żebyś zrobiła obiad, ale po to, żebyś usiadła i np. zerknęła na FB, na ulubione forum, na wiadomości, na cokolwiek, co sprawia ci przyjemność.

Krok czwarty

To obiad na wynos raz w tygodniu, jeśli oczywiście gotujesz codziennie w domu. Nic się nikomu nie stanie, jak ten jeden raz będą pierogi kupione w sklepie, a nie lepione przez ciebie pół dnia, prawda? Świetnie jeśli rodzinie smakuje twoja kuchnia, jeśli to doceniają i jeśli lubisz gotować. Ja też bardzo lubię. Jednak idę od czasu do czasu, drogą na skróty. Dzięki temu mam dla siebie co najmniej godzinę. Nie przeznaczam jej na prasowanie zaległej sterty ubrań, jakby kto pytał. To temat wart zgłębienia, Zapraszam do wpisu!

7 pomysłów na rodzinne oszczędzanie czasu

Krok piąty

To delegowanie obowiązków. Niby jasne jest, że rodzina pomaga w codziennych czynnościach. Jednak czy naprawdę dajesz dzieciom odciążyć się na co dzień? Nie mówię o wyzysku najmłodszych, broń Boże. Ale jeśli dzieci garną się do np. odkurzania, to co stoi na przeszkodzie, by im na to pozwolić, ale tak „na poważnie”?

Jasne, że zrobisz to lepiej niż sześcioletnie dziecko. Ale uwierz mi, odkryłam niedawno, jaka to frajda, kiedy dziecko poodkurzało cały duży pokój. I jeszcze znakomicie się przy tym bawiło. Powiem szczerze, że przykłada się do tego o wiele bardziej niż ja. Z radością odkurza wszystkie, dosłownie wszystkie, zakamarki, których mi najczęściej nie chce się odkrywać i wolę nie widzieć, tudzież zostawić sobie na następny raz. Już nie muszę! Ty też nie musisz, a nawet nie powinnaś. Przeczytaj o plusach delegowania obowiązków na dzieci.

Obowiązki domowe. Dawać czy nie dawać?

Krok szósty

Uświadomienie. Właśnie, przy tym delegowaniu obowiązków przychodzi taki moment, że trzeba uświadomić rodzinę, pokazać i wyjaśnić, jak świetnie sobie radzą bez ciebie. Bo ty już zdążyłaś oswoić się z tą myślą. Widzisz, że świat się nie wali kiedy leżysz w wannie. Da się, tylko oni o tym nie wiedzą. Oni jeszcze myślą, że to jest tylko zabawa albo twoje widzimisię, tych kilka minut w samotności. Oświeć ich.

Krok siódmy

Pochwal za starania i udowodnij, że nie chwalisz bez powodu, że naprawdę dają radę. Przez chwilę będą skonsternowani, ale jak im dokładnie wyjaśnisz, co potrafią, to zaczną pęcznieć z dumy, obrastać w piórka i domagać się więcej wyzwań. Daj im kolejne i poinformuj, że jutro idziesz z koleżanką do kina. Serio. Tylko za pierwszym i drugim razem zostaw szczegółową instrukcję kto, co i jak ma zrobić. Jej przygotowanie zajmie kilka dni, ale warto. Potem ona będzie wam służyć jeszcze nie raz.

I znikasz 🙂

No dobrze

Może trochę przejaskrawiłam tę całą sytuację. Ale tylko troszkę. Zwłaszcza młode mamy, z tymi najmniejszymi maluchami, wiedzą że nie tak łątwo zniknąć i nie tak łatwo grać na tej scenie. Jednak warto ćwiczyć tę rolę, mając za inspicjenta asertywność. Zresztą, nie tylko w macierzyńskich tematach.

Koniecznie jeszcze zerknij na wpis, w którym mówię o tym, jak nauczyć dziecko komunikowania o własnych emocjach i współpracy z dorosłym w najróżniejszych kwestiach.

Trzylatek, czterolatek i słowo „współpraca”. Czy to da się jakoś zrobić?

Mocno się napracowałam przy tym wpisie, teraz liczę na Ciebie, bo chciałabym żebyśmy zostały w kontakcie. Jak? Jest kilka możliwości, mam nadzieję, że skorzystasz:

  • Zostaw proszę komentarz, bo dla mnie każda informacja zwrotna na temat mojej pracy, jest bardzo ważna.
  • Jeśli uważasz, że piszę z sensem i o ważnych sprawach, podziel się wpisem ze znajomymi.
  • Polub Fan Page na Facebooku, jest tam już mnóstwo mam, zapraszamy!
  • Koniecznie zajrzyj na stronę Podcasty, gdzie czeka cała masa krótkich porad wychowawczych do odsłuchania.
  • Obserwuj profil na Instagramie, tam znajdziesz kulisy bloga i moją codzienność.